środa, 22 lutego 2012

Nowości w kosmetyczce - styczeń/luty 2012 - część II


 :)

1. Rimmel, Wake me up foundation, SPF15 - nowy, szeroko reklamowany rozświetlający podkład Rimmela.Mój w kolorze 200 Soft Beige. Testuję go od trzech dni i póki co, mam mieszane uczucia. Chyb napiszę o nim oddzielny post. Kupiłam go w promocyjnej cenie 31,99 za standardowe 30 ml w ładnej, szklanej, taliowanej buteleczce z pompką. Z jej wyglądu na pewno jestem zadowolona.

2. Lirene, DERMOprogram, samowchłaniająca maseczka odżywiająca i nawilżająca - każda z maseczek to 10mililitrowa saszetka w cenie około 2,40zł. Ostatnio z zapałem testuję maseczki nawilżające i odżywiające, tu, na pierwszy rzut oka szału nie ma.Skład też taki sobie.

3. Mincer, Zielona Apteka, Maseczka odżywczo-nawilżająca z ekstraktem z miodu i melona. 15ml/2,60zł. Słynna maseczka, musiałam wypróbować chociaż skład zabija *mdleje*. Ma bardzo przyjemny zapach, ładnie się wchłania i nawilża. Tyle mogę powiedzieć po jednej aplikacji. Jedna maseczka to dwie saszetki, każda wystarcza na dwa użycia. Niestety jest trudno dostępna.

4. Eveline, Paznokcie twarde i lśniące jak diament, Odżywka wzmacniająca z diamentami - 12ml/9,50zł. Po pierwszych dwóch dniach testów jestem zachwycona, paznokcie pod odżywką wyglądają bardzo ładnie, lśnią, nie odłamują się, a miałam z tym problem. Odżywka daję trochę mleczny efekt. Zobaczę jak będzie dalej - póki co BOMBA.

5. Clinique, High lengths mascara - 01 Black, wydłużający tusz do rzęs, moje dwa małe opakowania mają po 5ml. Nietypowa zielona szczoteczka fajnie rozczesuje, wydłuża i pogrubia rzęsy. Czerń jest naprawdę intensywna, tusz nie osypuje się i co jest dla mnie niesamowicie fajne - można go zmyć ciepłą wodą - nie maże się, tylko ładnie schodzi. Jak dla mnie - mniam.

To by było na tyle, napisałam o ciekawszych rzeczach, z jednych jestem zadowolona, z innych mniej. :)
Pozdrawiam serdecznie :)

niedziela, 19 lutego 2012

Nowości w kosmetyczce - styczeń/luty 2012 - część I

Dziś pokażę Wam co nowego pojawiło się w mojej kosmetyczce (jako aktywatory umysł przed sesją i nagrody za zdanie sesji - każdy powód jest dobry, pamiętajcie :D). Troszkę się tego nazbierało, o każdym produkcie napiszę parę słów, o niektórych zrobię oddzielne recenzje.

1. Maybelline, Eyestudio Lasting Drama Gel Eyeliner 24h - 01 Intense Black - produkt prawie tak kultowy jak żelowy eyeliner z Bobbi Brown, niestety niedostępny w Polsce. Jednak w dzisiejszych czasach prawie każdy ma kogoś w UK więc zdobycie go nie stanowi większego problemy (w razie czego mamy też allegro i eBuy).Eyeliner ten kosztuje £8, czyli około 40 zł za 3gramowe opakowanie, trochę dużo jak się pomyśli o tym w ten sposób - może lepiej nie myśleć ;). W srebrnym kartoniku znajduje się naprawdę elegancki szklany słoiczek i całkiem przyzwoity pędzelek. Można nim uzyskać cienką, jak i grubszą kreskę. Jest on naprawdę intensywnie czarny i nieźle trzyma się na oku. To tyle, po krótkim czasie używania. Dam znać, jak będzie się sprawował dalej.

2. Natural Collection, Blushed Cheeks - Pink Cloud - przeuroczy róż kosztujący tylko £2 (jedyne 10zł). Małe, zgrabne plastikowe, zakręcane opakowanie, mało wytrzymałe, w moim różu wkład z produktem odkleił się od opakowanka i latał po nim - na szczęście nic mu się nie stało, nie rozkruszył się i już został przyklejony. Moim zdaniem, naprawdę daje ładny, zdrowy efekt - używałam kilka razy i jestem zauroczona. Myślę, że warto wypróbować.

3. Tisane - Balsam do ust. Ten produkt znają chyba wszyscy. W białym opakowaniu z czerwoną nakrętką kryje się 4,7g produktu o cudownym składzie. Za to maleństwo płacimy około 8-10zł. Niestety na moich ustach nie spisuje się tak genialnie. Używam dzielnie, zobaczę co będzie dalej.

4. Sephora - Smoky kohl - 01 Black. Czarny kohl, o bardzo mało wyczuwalnym zapachu, dość mocnej pigmentacji, ładnie podkreśla oko, fajnie się trzyma, ot, taki produkt nacodzień. Za promocyjną cenę 15 złotych - jak najbardziej.

5. Rimmel, Extreme Definition, Two tone eye definer, 009 - Pink Princess. Podwójna kredka o pojemności 1,38 grama, którą udało mi się kupić w super promocyjnej cenie 5 złotych. Podoba mi się fakt, że w opakowaniu są dwa kolory - nie mam tendencji do zużywania kredek, więc tak jest ekonomiczniej. Kolor jasnoróżowy świetnie rozświetla, nadaje się na linię wodną, do wewnętrznego kącika, pod łuk brwiowy. Kredka ciemofioletowa do kreski nad górną linią rzęs. Obydwie są dosyć miękkie i nieźle napigmentowane. Za tę cenę nie ma co narzekać. :)

To tyle w części pierwszej, wkrótce część druga. :)

wtorek, 24 stycznia 2012

Yes to cucumbers - hit czy kit?

Tak, tak, długo mnie nie było, ale sesja nadchodzi...

Na cudnych Sephorowych wyprzedażach udało mi się upolować zestaw kosmetyków prawieże naturalnych "Yes to cucumbers" za 4 dyszki. No jak tu nie kupić? W skład zestawu wchodziły: daily calming moisturizer - 50ml, soothing eye gel - 30ml i chusteczki do demakijażu - 30szt. (łączna cena tych produktów w cenie regularnej to około 240zł)

O chusteczkach słyszałam dużo dobrego, ale na razie schowałam je do szafki. Bardziej przydadzą mi się na jakiś wyjazd, a nie teraz.

W związku z tym opowiem o dwóch pozostałych produktach.
Hypoalergiczny nawilżacz na dzień składa się w 98% z składników naturalnych, ma bardzo lekką konsystencję, przyjemny ogórkowy zapach, wygodne opakowanie z dobrą pompką, szybko się wchłania, nie podrażnia (mnie niestety wszystkie kremy niemiłosiernie piekły na buzi, musiałam je zmywać, z tym na szczęście nie mam problemy), ale też nie za bardzo nawilża. Do lekko tłustej strefy T jest super, ale suche policzki płaczą. Produkt jest bardzo wydajny - ogólnie nieźle, powiedzmy, że 8/10 - głównie za naturalność, nie podrażnianie i wygodne opakowanko.

Kojący żel do okolic oczu - porażka :'( Na twarzy piekło mnie wszystko, pod oczami nic. Do czasu, kiedy zaczęłam używać tego kremu. Zaczynał mnie szczypać i nieprzyjemnie grzać po ok. 30 sekundach od aplikacji. Stosowałam go może 4 dni po których okolice moich oczu stały się suche jak papier, podrażnione, czerwone, a to był dopiero początek problemów z nimi. Teraz powoli wracam do normalności (może wiecie jak można je nawilżyć, ukoić?), ale żel poszedł w odstawkę. Nie wiem co z nim zrobić, trochę szkoda wyrzucać całe opakowanie tak drogiego kremu (cena regularna 99zł). Może na innych działa lepiej niż na mnie i ktoś się skusi? Nie wiem... W każdym razie, moich oczek, to on już nigdy nie zobaczy! Ocena 2/10 - za opakowanie, ten żel nie ma zapachu starszego brata.

Podsumowując, tak średnio jestem zadowolona z mojego zakupu. Niby promocja i na szczęście nie wydałam na nie zbyt dużo, ale zadowolona nie jestem.

Zdjęcia postaram się dodać wkrótce, pozdrawiam. :)

PS: Do 30 stycznia trwają dni VIP w Sephorze. :) Może uda się upolować coś wspaniałego..?

wtorek, 3 stycznia 2012

Noworoczny "Projekt Denko"

Dziś z przerażeniem (serio) odkryłam, jak dużo mam niepotrzebnych kosmetyków (niepotrzebynych to znaczy powtarzających się). Mam problem z kończeniem opakowań, zawsze w połowie zaczynam inne. Obecnie półka się ugina pod nadmiarem szamponów, odżywek, balsamów, kremów i tak dalej (mowa cały czas o pielęgnacji). Chyba mnie coś opętało, jak widzę fajną promocję to kupuję dziesiąty żel pod prysznic, no bo się przecież przyda. Poza tym, wszyscy wiedzą, że mam bzika na punkcie kosmetyków więc jest to też łatwy prezent (ostatnio weszłam w posiadanie prawdziwie PHENOMEnlnego zestawu, ale musi on poczekać). No ale postanowiłam (pod prysznicem, kończąc butelkę żelu Dove - jutro już wyrzucę *jupi*) kończę produkty, nic nie kupuję! Pochowałam do szafki (nie będzie mi się chciało ich z tamtą wyciągać wszystkie kosmetyki nowe lub w miare niezużyte. Będę kończyła te, których jest niewiele, a data z opakowania ponagla. I zero kupowania. Zaoszczędzę.

Mój ostatni grzech - Passionfruit body butte z The Body Shop promocja z (65 na 33), no kto by się oparł?! I do tego ten zapach... Mmmmm... Mniam...

No. To serio. Koniec z kupowaniem kosmetyków pielęgnacyjnych. (Przecież zdecydowanie fajniej jest kupować kolorówkę ;D)


and a happy New Year! <3

czwartek, 29 grudnia 2011

Miss sporty - Shimmer Dust

Miss Sporty - Shimmer Dust, to jak dla mnie odpowiednik My Secret Star Dust Eye Shadow. I chociaż nie posiadam żednego kolorku z MySecret, to miałam z nimi styczność i moim zdaniem są do siebie naprawdę bardzo podobne.
Posiadam trzy kolorki Błyszczącego Pyłku: czarny (010 - Lavish), biało-kremowy (001 - Glitz) i brązowy (009 - Allure). Cienie są zamknięte w malutkich pojemniczkach z grubego plastiku. W środku opakowania znajduje się sitko zapobiegające zbyt dużemu wysypywaniu się cienia (i tak się sypie dużo). Cienie są ważne przez 30 miesięcy od otwarcia. Niestety nie wiem ile gram cienia znajduje się w opakowaniu (przypuszczam, że 3-4), ani ile kolorów jest dostępnych. Ja widziałam jeszcze różowe i zielone. Ich regularna cena to około 6-7 złotych, ja kupiłam każdy za 3. Bardzo mało, jak na taką wydajność (i niezłą jakość). Do makijażu wystarczy naprawdę odrobinka.


Oto zdjęcie opakowań:


Teraz konkrety: cienie sypkie, drobno zmielone, taki puszek. Wystarczy odrobinka, żeby uzyskać łądny efekt, są mocno napigmentowane.
Chyba każdy cień powinnam opisywać z osobna, bo są diametralnie inne.
Na początek biały, mój najmniej ulubiony. Nie przepadam za nim dlatego, że jest wypełniony po brzegi sporymi drobinami brokatu. Ja rozumiem, że ich zadaniem jest ładne błyszczenie, ale na Boga, nie takimi kawałkami na pół powieki. Poza tym, te jego "kawałeczki" osypują się na całą twarz. No mój faworyt, to to nie jest.
Czarny, jest przeciwieństwem białego nie tylko ze względu na kolor. On prawie w ogóle nie posiada drobinek, a te które ma są maleńkie (ale niektóre białe, strasznie się odznaczają O.o'). Czasami jak na niego patrzę, to wydaje mi się, że jest matowy. Jest bardzo mocno napigmentowany, trzyma się długo. Można sobie zapewnić niezły efekt.
No i last but not least - brązowy to jest mój faworyt! Według mnie tak właśnie te cienie powinny wyglądać. Mocno napigmentowane, błyszczące nie odrzucające swoich błyszczących kawałeczków na policzki. No cud miód.

Dodaję zdjęcia cienia delikatnie roztartego i nieroztartego. Zdjęcie bez lampy, kolory dość wiernie oddane:




Czy warto? Chyba można wypróbować. Zbliża się Sylwester, błysk jak najbardziej wskazany więc czemu nie? Na pewno się przyda, niektóre kolorki można też wpleść w makijaż dzienny. Ja zakupu nie żałuję, chociaż nie jestem fanką błyszczących powiek. Raz na jakiś czas można. Zaopatrzę się jeszcze w jeden cień z My Secret, żeby móc porównać. :)

wtorek, 27 grudnia 2011

TANGLE TEEZER

Dziś przedstawię Wam Tangle Teezer the detangling hair brush. Czyli likwidującą supełki, kołtuny, splątania szczotkę do włosów.

Swoją szczotkę (różową jak na załączonym obrazku), mam już od 3 tygodni i c(z/i)eszę się ile wlezie. :D Na początku trochę się bałam, zastanawiałam, czy warto kupować szczotkę za 50 złotych. Po nieoczekiwanym zastrzyku gotówki szybko zamówiłam, żeby już nie było czasu się rozmyślić. Przesyłka dotarła ekspresowo, chyba na drugi dzień po zamówieniu (!), w swoim oryginalnym plastikowym pudełeczku z dołączoną instrukcją obsługi. Odebrałam szybko i popędziłam się czesać.
Na samym początku trochę faktów, ale to chyba wiedzą wszyscy. Innowacyjność polega na zastosowaniu plastikowych igiełek ułożonych w wielu rzędach, na przemian krótsze i dłuższe. Teraz coś o moich włosach - średniej długości, bardzo kręcone, nie lubiły czesania :( płakały i w ramach protestu wypadały. Czesałam je tylko i wyłącznie po myciu - tyle mogłam znieść, a poza tym rozczesane loki wcale fajnie nie wyglądają.
No dobra, do rzeczy. Wzięłam w rękę (z tym superhiper komfortem trzymania to bym nie przesadzała) i przykładam do włosów. Gładko jak po maśle, nie szarpie, nie ciągnie, włosy rozczesane, no CUDO. Co tu dużo mówić - z tą szczotką dużo łatwiej rozczesać włosy na mokro, na sucho, jakkolwiek. Trochę mi szkoda, że naprawdę nie powinnam rozczesywać loków zawsze, bo wyglądam jak sianko ze stodoły. :) Ale kiedy tylko mogę, to używam.
Dużo osób się dziwi, że ktoś jest w stanie zapłacić za szczotkę tyle kasy. Ale ja wiem, że warto i chociaż nie każdemu dam rade wytłumaczyć dlaczego, to sama jestem w stu procentach zadowolona i nie żałuję. Szczotka jest łatwa w przechowywaniu (na pleckach, nie na igiełkach, bo się połamią) i czyszczeniu.

PS: Nie wiem czy tak powinno być, ale moja szczotka się otwiera (w sensie część igiełkowa i cześć plecowa). Może ktoś by uznał, że to straszna wada, zakrzyknął "BUBEL!" i zażądał zwrotu gotówki, ale ja tam chowam wsuwki, gumki czy co tam chcę i mam je pod ręką (grzechoczą prze-u-ro-czo!)

A na sam koniec zdjęcie tego cacka:

źródło: asos.com

Przy okazji widzicie, jakie zdobył nagrody. Teraz to chyba wiecie, o co ta cała heca! :)

WARTO, WARTO, WARTO!!!

Pozdrawiam :)

środa, 21 grudnia 2011

Rimmel - lasting finish lipstick

źródło zdjęcia: amazon.com
Dziś przedstawię Wam moją opinie o szmince z Rimmela - Lasting Finish Lipstick w kolorze 038 - In Vogue.

Czaiłam się na nią dość długo, kupiłam dopiero kiedy pojawiła się promocja (kosztowała ok 12 złotych). W regulernej cenie jest to coś około 17 - czyli do przełknięcia. 4 gramowy produkt do dość miękka, kremowa szminka o bardzo intensywnej barwie, jak dla mnie jest to kolor malinowy, chociaż wcale nie mówię tego z pełnym przkonaniem. Produkt znajduje się w estetycznym opakowaniu z solidnym zatrzaskiem. Na pewno nie otworzy się samo z siebie. Może trudno to zauważyć w opakowaniu, ale szminka zawiera bardzo dużo błyszczących drobinek. Dzięki temu, po nałożeniu pięknie się mieni, na pewno nie daje efektu matu. Jest ona bardzo dobrze napigmentowana, można nią osiągnąć różne efekty. Jeśli nałożymy cieniutką warstwę pędzelkiem, będzie wyglądała jak delikatny balsam. Nałożona prosto  z opakowania stworzy piękny, wyrazisty efekt. Produkt z założenia, oprócz upiększania ust, ma za zadanie je nawilżać i pielęgnować. Jakoś tego nie zauważyłam, ale na szczęście na pewno ich nie wysusza. Szminka ma raczej przyjemny, słodki zapach, choć wolałabym, żeby nie miała go wcale. No cóż... Chcieć, to sobie mogę. Łatwo jest ją rozprowadzić, równie łatwo zjeść. No, nie oszukujmy się, nie jest zbyt trwała. Na pocieszenie dodam, że przynajmniej schodzi z ust róznomiernie. Na pewno nie przetrwa posiłku, może napój (pity przez słomkę).

Do szminki udało mi się dopasować idealny kolor konturówki - wodoodporny sztyfcik z Sephory w kolorze "raspberry" czyli 08. Ten liplajner jest bardzo trwały, dlatego przy nakładaniu warto pamiętać o "wyciąganiu" koloru na całe usta. Tak jak już wspomniałam, szminka nie jest zbyt wytrzymała i jeśli zejdzie nam z ust, a na nich zostanie tylko wyraźna krecha  z konturówki, nie będzie to wyglądało ładnie. Konturówka jest wykręcana, zamknięta w pojemniczku czarną skuwką. Z drugiej strony opakowania znajduje się malutki pędzelek, w sam raz do rozprowadzania konturówki czy delikatnego nakładania szminki. Zakończony jest ostrym szpicem, także nadaje się do tego w sam raz. Pędzelek można wyjąć - z drugiej strony jest temperówka. Ileż się rzeczy kryje w tym malutkim opakowanku, jest prawie jak przedmiot Inspektora Gadżeta. Jej cena to ok. 35 złotych w cenie regularnej. Przypomina mi trochę te z KOBO, tamte chyba nie mają pędzelka. Zresztą, ja jakoś do produktów KOBO przekonana nie jestem, po obejrzeniu pewnej recenzji na YouTube. Mam tylko jeden produkt, o którym niedługo napiszę. Konturówkę z Sephory serdecznie polecam. :)


Oto swatshe produktów:

Myślę, że kolor całkiem wiernie oddany. Oczywiście węższy pasek to konturówka, szerszy - szminka. Zdjęcie bez lampy.

Tutaj wygląd opakowań, przynajmniej części:


Pora na podsumowanie. Czy polecam? Chyba tak. Za taką cenę warto wypróbować. Szminka do najtrwalszych na świecie nie należy, ale przecież można ją bez problemu poprawić. Kolorów do wyboru jest całkiem dużo, chyba każdy znajdzie coś dla siebie. Może ja też skuszę się na jeszcze jeden kolor..? Pędźcie do drogerii, póki promocja trwa. :)

PS: Święta coraz bliżej, u mnie jest biało. Cieszę się, że spadł śnieg. A u Was? Będą białe Święta? 

Pozdrawiam xx